niedziela, 24 lipca 2011

nowy pokrowiec na fona...






powstał z potrzeby chwili.  Początkowo miał być czerwony z czarnym frywolitkowym elementem. Jednak wpadła mi w ręce ta czarna koronka w róże z błyskotkami małymi i zdecydowałam się na nią ostatecznie. Czerwona tkanina to atlas. Całość kolorystycznie komponuje się z telefonem (prezent od ślubnego). Mała rzecz , a cieszy.
*******
Dzięki za rady pozostawione w komentarzach. Jesteście bardzo pomocne.

piątek, 22 lipca 2011

chciałybyście taki pierścionek? czyli wpis ogrodowy nr 4

bo ja tak, a to tylko , a może aż kropla wody w liściu łubinu ogrodowego.
Ulotna ,piękna chwila .



A ten mak ledwie na świat popatrzył. Taki "nie wyprasowany" ale mnie się podoba.

Gdy plewię grządki ,mogę się odświeżyć i przekąsić coś kwaśnego - szczawik zajęczy to jest to.


Z ziół rośnie mi też krwawnik. Ten kwiat zaraz zakwitnie.


Jest też biała koniczyna. Napar z kwiatów jest bardzo smaczny.


Rośnie na takiej ogrodowej łące.


Jedna z tegorocznych malw. Niestety chorują.
Zdjęcia robiłam kilka dni temu, łapiąc słońce.

wtorek, 19 lipca 2011

mój pierwszy patchwork

albo coś co tak nazywać się nie powinno. Początek był fajny, to ten biały pięciobok w środku ale im dalej tym...wrrrrr.Tkaniny atlasowe, gładkie, śliskie o podobnej grubości, jednak nie identycznej.Włącznie ścinki. Nie wiem czy to dla mnie. Ściągnięcia to wina i zbyt ciepłego żelazka i cienkiej tkaniny, znaczy się moja. Tylko co teraz z tym zrobić?

niedziela, 17 lipca 2011

historie z życia wzięte


Wspomnienie truskawkowego sezonu. Nie tak dawno zjadłam ostatnie. Zdjęcie z mojej grządki.

Ale nie o tym chciałam. Otóż w pewien poniedziałkowy ranek dreptałam sobie do pracy. Szaro jest ,bo na deszcz się zbiera. Idę sobie chodnikiem, szeroki, równy jak stół , w oddali coś widzę, myślę sobie chleb, ale gołębi nie ma, więc nie. Po chwili zagadka się rozwiązała. Były to skorupy talerzy, jak mniemam z niedzielnego obiadu. Jeden zachował się cały ,bo spadł na trawnik, a w nim pływała marchewka. Porozglądałam się wokół, jak nic leciały z okna bloku stojącego nieopodal i na pewno nie z parteru.
Doszłam do wniosku, iż nie mają racji ci co twierdzą, że nie ma latających talerzy, oraz jak idziesz chodnikiem, w którym dziur nie ma to patrz do góry ,bo nie wiadomo co ci może na głowę spaść.
W rankingu pod tytułem : "dlaczego obiad wylądował na chodniku" najwyżej była  hipoteza ,że : obiad był za zimny. Czy dobra nie wiem....
Nie ukrywam, że jak żyję z taką sytuacją spotkałam się po raz pierwszy.
Opowieść druga : robótki ręczne zbliżają. Jadąc w pociągu dłubałam frywolitkę( czy tak można nazwać robienie frywolitki ?). Po skosie usiadła dziewczyna. Zaraz rozpoznała co robię. Okazało się ,że i ona zajmuje się rękodziełem. Jej specjalnością jest grawerowanie i robienie biżuterii. Z zupełnie nieznajomą osobą świetnie mi się rozmawiało. Było tak dużo tematów, a czasu tak niewiele, trochę szkoda. Ja musiałam wysiąść, ona jechała dalej.  Jednak stwierdziłam, że nie bardzo potrafię równocześnie rozmawiać i robić frywolitę.

sobota, 9 lipca 2011

to nie lazurowe wybrzeże


....tylko fragment mojej miejscowości. Te poszarpane skały to dzieło człowieka, natomiast ta woda o niesamowitym odcieniu to dzieło przyrody gdy człowiek przestał działać.


Na tym zdjęciu lepiej widać bloki skalne na dnie. A ta sosna może będzie kiedyś tak słynna jak ta sosna na Sokolicy. Co prawda duuużo czasu musi upłynąć aby jej dorównała.
Te dwa zdjęcia robione były w tym samym miejscu, ale jedno wczoraj, a drugie dzisiaj.
Jak to się mówi , "Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie co posiadacie."
To miejsce to zaledwie 15 minut jazdy rowerem od mojego domu.



 Też urokliwe miejsce.
Udanej niedzieli życzę. Dziękuję za pozostawione ślady Waszej obecności. Miło te ślady czytać.




czwartek, 7 lipca 2011

drożdżowe bułeczki z .... czereśniami czyli udany eksperyment


Otrzymałam czereśnie, przyjęły więc formę kompotu, ciasta no i jeszcze mi nieco zostało. Wpadłam więc na pomysł aby upiec bułeczki. Moja babcia bułki drożdżowe piekła ale nie pamiętam aby za nadzienie służyły właśnie czereśnie. Była więc to dla mnie premiera w tym temacie. Przepis na ciasto z niczego, czyli z głowy. Samo ciasto wyrobione przez maszynę do pieczenia chleba, zdecydowane ułatwienie. Bułka prezentowana na zdjęciu ,w promieniach zachodzącego słońca to ostatnia jaka się ostała. Miała być posypana cukrem trzcinowym ale przypomniałam sobie o  nim jak bułki siedziały już w piecu.
Ale i tak smakowały. Następnym razem sie poprawię.

poniedziałek, 4 lipca 2011

o tym ,że marzenia sie spełniają i ,że co dwie głowy to nie jedna....

Marzenia się spełniają, może nie tak dokładnie jakbyśmy chcieli, ale jakoś zawsze.
Szalenie podobają mi się ozdobne świece, takie np w technice deku..... zdobione ale jakoś mi tak nie po drodze.
Kiedyś nabyłam zapachową świecę w szklanym pojemniku. Po wypaleniu jej stwierdziłam,że szkoda pakować szklany pojemnik do kosza, a może się przyda bo ciekawy kształt ma. I tak to osobistemu małżonkowi oznajmiłam. Ten stwierdził, że w takim razie można by utopić do niego nową świecę. Mnie się przypomniało iż posiadamy dwie, zielone, mocno nadpalone świece, które będą akuratne do tego celu. Osobisty więc nadpalone świece rozdrobnił na mniejsze części i dodał do tego taki mały zapachowy podgrzewacz w zielonym kolorze. Z podgrzewacza też odzyskał blaszkę stabilizującą knot. I tu padło pytanie : z czego knot robimy? Ha! dobre pytanie, ano sięgnęłam do niciennika , gdzie zadołowałam taki ciekawy bawełniany sznureczek, który oryginalnie służył za mocowanie metki do córeczowej bluzeczki (no wszak na pewno się kiedyś przyda, szkoda było wywalać...).
No i teraz mam nową / starą świecę.Na zdjęciu jej nie zaprezentuję bo ozdobna nie jest. Ale tak to wspólnymi siłami zrobiliśmy coś z niczego.No dobra, wykonanie było osobistego.
Aha zapisałam sie po raz trzeci do zabawy "podaj dalej" , więc czekam na jedną chętną osobę, kóra zechce coś odemnie dostać.